Badania
Wydolnościowe czyli co we mnie drzemie i do czego potrzebna
mi jest taka wiedza ?
Jeszcze
kilka lat temu, gdy jazdę na rowerze traktowałem poważnie, badania wydolnościowe
były raczej słabo dostępne a ich cena zaporowa. Kolejnym argumentem
przemawiającym przeciw ich zrobieniu było to, że wielokrotnie znajomi z ich
wyników niewiele rozumieli. Tzn. wyglądało to tak: trzeba było gdzieś pojechać,
wywalić kasę, sponiewierać się w trupa a w zamian dostawało się stos kartek z
tabelkami, wykresami i cyferkami z których nawet przy istniejącym opisie badań
niewiele wynikało. Można było owszem wyprowadzić wnioski co do poziomu kondycji
ale by to ustalić wystarczyło po prostu pojechać w mocnej ustawce na Św. Krzyż
– taniej i przyjemniej. Przypominało to obecną sytuację z miernikami mocy –
wszyscy kupują bo taka moda, większość cieszy się, że zmieniają się cyferki na ekranie
nic z nich nie rozumiejąc, niektórzy rozumieją więcej i próbują ułożyć w
oparciu o miernik sensowny plan treningowy a jedynie pojedyncze osoby taki
sensowym plan realizują. Ponieważ od jakiegoś czasu jazdę traktuję rekreacyjnie
uznałem badania wydolnościowe za zbędne (mierniki mocy zresztą też). No ale co
innego jak szukasz takich badań a co innego jak przychodzą same do ciebie, dodatku
w wersji full i w przyzwoitej cenie. Robert zorganizował w Hotelu Europa
Konsultacje Treningowe a w ich ramach m.in. badania wydolnościowe – żal nie
skorzystać. Wyglądało to tak. Duża sala. Trochę kolarzy m.in. Zenon Jaskuła i
Grzegorz Wajs robiący za kibiców. Obok bikefitting. Moje Dziewczyny w tym
czasie zeszły na basen. Badania prowadzi Darek z ProgresLAb. Najpierw ankieta,
której większa część to choroby będące przeciwskazaniem do badania. Połowy nazw
nie znałem więc uznałem że ich nie mam. Ważenie, pomiar tkanki tłuszczowej,
pierwsze pobranie krwi i spirometria. Wstępnie jest bardzo dobrze – tkanka tłuszczowa
5%, hematokryt ponad 47%, spirometria – większość parametrów ponad normę lub w
normie. Aaa, zapomniałem napisać – kaca lekkiego mam. Wczoraj wieczorem z Anią
walnęliśmy 0,7 dżinu. Test wysiłkowy odbywa się na własnym rowerze wpiętym w
Ergometr. Na twarzy maska co uniemożliwia jakiekolwiek picie w trakcie.
Darek – ...ścigasz się coś ?
-
nieee, ultra trochę jeżdżę…
-
to zaczniemy od 90 wat… a Robert zrywa cię z koła ?
-
nie
-
to zaczniemy od 120…
Obciążenie
jest stałe w tym sensie, że bez względu na kadencję jest cały czas takie samo
(oczywiście to momentu gdy automat wchodzi na wyższy poziom). Powoduje, że
można bez zmian przełożenia odnaleźć komfortową dla siebie kadencję. Początkowo
lajcik – kadencja jakieś 95. Co kilka minut pobieranie krwi oraz podnoszenie o
kilkadziesiąt wat obciążenia. Od razu zauważyłem dziwną zależność w miarę
wzrostu obciążenia wygodniej jedzie mi się z coraz wyższą kadencją. Komfortowa
jazda kończy się gdzieś przy 300 watach, tętno ostro w górę, kadencja 115. Za
chwilę 330 wat, potem 360, kadencja 120. Chyba wzbudziłem zainteresowanie bo kątem
oka widzę jak Grzegorz Wajs i Zenon Jaskuła podchodzą bliżej. To to teraz
choćbym miał spaść z roweru to dociągnę do 390. Grunt to odpowiednia motywacja.
Widzę coraz mniej. Darek próbuje mnie jeszcze dopingować. 390 wat i umieram.
Matko ale się wyjechałem !
Darek
– mówiłeś że jeździsz ultra ?
-
tak
-
wygrywasz tam coś ?
-
nieee
-
to w takim razie rzuć to i zacznij uczciwie się ścigać. Z twoją wydolnością
możesz w swojej kategorii wiekowej mierzyć w pierwsze miejsce na Górskich Mistrzostwach
Polski wśród Mastersów.
No i po co mi to było ? Jeszcze
uwierzę w te pochlebstwa i zacznę żałować, że kupiłem rower na ramie Endurance
a nie jakiegoś ścigacza.
Dwa dni później dostałem na maila
stos kolorowych kartek gdzie w zrozumiały dla mnie sposób napisane jest
wszystko łącznie z wyliczeniem stref treningowych oraz wskazaniem rodzaju
obciążenia w każdej strefie. Dodatkowo w razie wątpliwości jeszcze numer
telefonu do ewentualnego kontaktu. Zawodowo.